W grudniu miałem okazję spędzić 8 dni na Maui. Lot Alaska Airlines z Seattle do Kahului zajął 6,5h w tamtą stronę, oraz 5,5h z powrotem. Lot bardzo przyjemny, przed samym lądowaniem trochę trzęsło. Podobno jest tam tak zawsze z powodu wiatru. Obsługa Alaska Airlines zdecydowanie na plus, do tego jak na linie amerykański sporo „gratisów”.
Zapraszam do krótkiej foto-relacji
:)
Na Maui przyjechałem głównie pływać na kajcie. Kite Beach uchodzi za najlepszy spot na świecie pod względem statystyk wiatrowych. W lecie wieje codziennie, w zimie wiało przez 6 na 8 dni:
Latawce miałem ze sobą a deski wypożyczałem na miejscu. Pierwszego dnia twin-tip, potem już tylko łejwówki (deski do jazdy na fali).
Na Hawajach na kajcie można pływać od 11. Większość ludzi pływa na plaży Kite Beach. W tle widać malowniczą dolinę Iao.
Dolinę Iao można również zwiedzać na piechotę. Dobry pomysł na wycieczkę, kiedy wyjątkowo nie wieje.
Hawajskie wody pełne są różnych zwierzaków. To tu każdej zimy przypływa duża część populacji wielorybów, żeby „uprawiać miłość”. Pływając na kajcie co chwila mija się duże, zielone żółwie. Podobno ataki rekinów zdarzają się tu najczęściej na świecie. Ten mały młot chyba już nikogo nie zje
;)
W następnym odcinku wstaniemy rano i pojedziemy na wulkan
:)Oczywiście ja też oprócz pływania trochę podróżowałem. Jedną z fajniejszych wycieczek na Maui jest wyprawa do krateru Haleakala, gdzie ogląda się wschód słońca. Punkt obserwacyjny położony jest na wysokości ponad 3000m n.p.m., więc żeby zdążyć na wschód słońca trzeba wyjechać o 3 rano.
Do wyprawy trzeba też się dobrze przygotować – zanim wzejdzie słońce temperatura jest bliska 0 i do tego mocno wieje. Następuje też rodzaj selekcji naturalnej – turyści w japonkach dosyć szybko wracają do samochodów:
Słońce wychodzące powoli znad pokrytego chmurami krateru to faktycznie majestatyczny widok. Nie bez powodu zwą to miejsce „House of the Sun”
Turyści z aureolą
;)
Po wschodzie od razu robi się cieplej. Można też podziwiać skalistą okolicę i bardzo specyficzny ekosystem.
Widać też prawie całą północną stronę wyspy, moją plażę kajtową, dolinę Iao i inne:
Obserwatorium astronomiczne na szczycie:
Doga powrotna też dostarcza wielu doznań estetycznych. Jazda ku chmurom:
CDNKolejną fajną wycieczką na Maui to „Road to Hana”. Przez wielu określana najpiękniejszą drogą świata, choć jest w tym trochę amerykańskiej megalomani.
Wąska droga wije się wzdłuż wybrzeża przez gęste, soczyście zielone lasy. Wycieczka zajmuje właściwie cały dzień, bo po drodze jest wiele ciekawych miejsc, gdzie można się zatrzymać.
Mi szczególnie do gustu przypadły wodospady, które trochę przypominały mi te jamajskie.
Do niektórych trzeba trochę podejść, ale zawsze warto. Pod każdym można się wykąpać lub pozwiedzać wydrążone jaskinie.
Oprócz jaskiń po drodze są oczywiście malownicze plaże. Bardzo podobało mi się w Wai'anapanapa State Park:
Za tą skałą znajdowało się wejście do jaskini, przez którą można było się przedostać bezpośrednio do tej czarnej plaży:
W samej miejscowośc Hana najładniejsza jest czerwona plaża, którą dosyć trudno znaleźć. Co ciekawe miejscowi nie są zbyt skorzy do pomocy – może dlatego, że jest to plaża nudystów
;)
Na koniec wycieczki zostawiłem sobie największy wodospad – Waimoku Falls.
Mimo zakazu nie odmówiłem sobie kolejnej kąpieli
;)
A po powrocie do głównej drogi, tuż przed zmrokiem, szybka kąpiel w „7 poświęconych basenach” w Ohe’o (aka Seven Sacred Pools):
CDNPodczas mojego pobyti miałem szczęście być świadkiem pierwszych w historii zawodów Big Wave cyklu World Surf League w Pe'ahi, czyli na słynnych „Jaws”. Jest to miejsce, o którym słyszał chyba każdy amator surfingu, ale tylko nieliczni mają wystarczające umiejętności i odwagę, żeby zmierzyć się z tymi ogromnymi falami.
Kiedy klika dni przed zawodami WSL ogłosiło stan gotowości na niedzielę 6.12 od razu zacząłem pytać o drogę na Jawsy. Niestety na oficjalnej stronie wydarzenia organizatorzy poinformowali, że nie będzie można oglądać zawodów na żywo z klifu ze względów bezpieczeństwa i zachęcali kibiców do oglądania relacji online. Oczywiście nie było takiej opcji żebym jednak nie spróbował.
Zawody zaczynały się o 7:30 rano. Pobudka o 6 i jazda na spot. Do Jaws nie ma żadnych drogowskazów, ale wystarczy śledzić miejscowych, którzy przedzierali się do klifu bocznymi drogami przez krzaki. Droga od samochodu do klifu zajęła jakieś 30 minut.
Niektórzy nie musieli iść na piechotę – właściciele terenowych pick-upów jechali na przełaj:
Już z daleko było słychać helikopter, zanim jeszcze zobaczyłem wodę i fale. Ten dźwięk dodatkowo nakręcał adrenalinę – zaraz się zacznie!
Wreszcie dotarłem do najlepszej dostępnej miejscówki do oglądania zawodów tego dnia. Przede mną było już trochę widzów. Leżaczki, napoje – ogólnie atmosfera pikniku. W oddali pierwszy widok na olbrzymie fale.
Ominąłem mały tłum widzów, przeszedłem przez barierki bezpieczeństwa i po chwili znalazłem się na samym skraju klifu, trzymając się drzewa. Teraz już mi nikt nie zasłaniał – miejsce w pierwszym rzędzie
:)
No i mieli trochę racji miejscowi, którzy również radzili mi oglądanie relacji online. Z klifu widać bardzo dobrze gdzie zaczynają tworzyć się fale, gdzie czekają skutery zabezpieczające i łodzie, gdzie podpływają zawodnicy żeby załapać się na najlepsze fale. Wszystko jest jednak dosyć daleko, więc zawodnicy na fali są mali jak mróweczki. Następnym razem warto się zaopatrzyć w jakiś dobry sprzęt z optycznym powiększeniem, bo 4-ro krotny zoomik w mojej małpce nie dawał rady.
Przez większość czasu zawodnicy ustawiają się na pozycjach „paddlując” i czekając na odpowiednią falę. Przeważnie 1 lekko odstaje od grupy i wtedy wiadomo, że to on będzie próbował następny. Średnie fale są zazwyczaj ignorowane, choć mi i tak wydawały się olbrzymie.
No i co jakiś czas przychodzi olbrzym. Jeżeli komuś uda się złapać falę publiczność za moimi plecami szaleje. Każda rozwałka jest przyjmowana z równie gorącymi emocjami – wszyscy próbują wypatrzyć nieszczęśnika w pianie. Fajnie widać jak skutery asekuracji przemierzają pobojowisko szukając rozbitka, jak w końcu jeden go podejmuje a reszta szybko wraca, żeby przypadkiem nie zostać zgarniętym przez kolejną falę.
Im później tym fale robiły się rzadsze i mniejsze. Po 2 godzinach wszystko mi ścierpło od niewygodnej pozycji, więc pojechałem oglądać inne miejscówki.
CDNInnym miejscem wartym odwiedzenia w poszukiwaniu fal jest Ho’okipa Beach. Bardzo fajna, trawiasta plaża, która schodzi do kamienistego brzegu.
Wiele osób przyjeżdża tam dla relaksu – siedzisz na trawce, oglądasz wielkie fale, słyszysz huk z jakim się rozbijają o brzeg. Mógłbym tam spędzić cały dzień po prostu obserwując fale rozbijające się o skalisty brzeg.
Można też zejść nieco niżej i dać się zmoczyć:
CDNOstatnią miejscówką z falami, którą odwiedziłem, była zatoka Honolua, gdzie kilka dni wcześniej odbywały się zawody kobiet. Zatoka leży po drugiej stronie wyspy – fala wchodzi tu trochę mniejsza, ale za to bardziej dostępna i chyba przyjemniejsza dla zwykłych surferów.
Mi się bardzo podobało, bo fala jest dużo bliżej brzegu i wszystko bardzo dobrze widać.
Surferzy czekający na następną falę.
I jest – długo nie trzeba czekać:
Niektórzy naprawdę wymiatali:
Marzeniem każdego surfera jest złapanie tzw. tuby (ang. barrel więc tłumacznie nie 1-do-1). Jest to moment, kiedy surfer znajduje się na fali, która załamuje się nad nim i tworzy taki tunel. W tym miejscu chłopaki łapali tubę za tubą. Aż przyjemnie popatrzeć.
Bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie body-boarderzy, których na spocie była co najmniej połowa. Rozwijali duże prędkości a tuby łapali jeszcze częściej niż klasyczni surferzy.
Zachęcony tym widokiem sam spróbowałem na pobliskiej plaży, ale fala załamująca się na plaży (tzw. beach-break) strasznie mnie sponiewierała. Potem się okazało, że wybrałem złe miejsce do nauki.
CDNNa koniec jeszcze krótko o bardziej luksusowej części wyspy. Na zachodnim wybrzeżu ciągnie się pas ekskluzywnych hoteli z dostępem do najładniejszych plaż. Spacerują sobie po nich bogaci Amerykanie
;)
Na szczęście da się w kilku miejscach wejść, a nawet wbić na hotelowe jacuzzi
;)
Można tam obserwować zachody słońca nad sąsiednią wyspą Lenai:
Znany z filmów taniec Hula w wykonaniu młodych Hawajek ubranych tylko w spódniczki z trawy i wieńce z kwiatów można chyba tylko oglądać podczas drogich kolacji w hotelach. Mi pozostało podziwiać w akcji trochę starszą panią, ale za to za darmo
:P
Znany głównie na Hawajach przysmak Shaved Ice - pani ugniata rękami kulę z drobno kruszonego lodu i polewa różnymi syropami. Mój nazywał się „Yellow Snow” i tak smakował
;)
To by było na tyle. Ogólnie Hawaje bardzo mi się spodobały, choć jak dla mnie trochę brak kulturowej egzotyki. Nie zmienia to faktu, że chętnie odwiedzę inne wyspy. Aloha!
Twoje zdjecia potwierdzily moja teorie, tlum ludzi czeka na wschod slonca, co moim zdaniem pozbawia to zjawisko uroku. Ja jechalam na wulkan okolo 7.00 rano i spotkalam wlasnie te horde jak zjezdzala w dol. Byl to chyba zlot wszystkich Mustangow i Camaro z japonskimi kierowcami w roli glownej.
Na szczycie Haleakala pogoda jest kapryśna. Trzy razy trafiłem na bardzo dobrą pogodę, ale 3 miesiące temu udało mi się zrobić tylko to jedno zdjęcie o 11 w nocy. Kilkadziesiąt minut później chmury zakryły cały szczyt i padało aż do rana. Jeśli jednak nie pada, to polecam przejście całego szlaku wewnątrz kaldery, około 18 kilometrów. W ciągu dnia jest bardzo gorąco, trzeba zabrać dużo wody.
Aga_podrozniczka napisał:Twoje zdjecia potwierdzily moja teorie, tlum ludzi czeka na wschod slonca, co moim zdaniem pozbawia to zjawisko uroku. Swiatlo fajne, ale te tlumyTu się nie zgodzę. Można sobie znaleźć na miejscu całkiem odosobniony zakątek, wystarczy trochę odejść od głównego parkingu w górę. Zjedżałem na dół praktycznie sam, bez innych samochodów. Poza tym, bilet do parku ważny jest chyba 3 dni, więc można powtórzyć trasę nawet kilka razy o różnych porach.
wow..super relacja ! Hawaje są cudowne, każda wyspa jest inna. Zaledwie 30 min lotu od jednej do drugiej a wydaje się jakbyś przemierzył cały świat i był w zupełnie innym miejscu
:shock:
Zapraszam do krótkiej foto-relacji :)
Na Maui przyjechałem głównie pływać na kajcie. Kite Beach uchodzi za najlepszy spot na świecie pod względem statystyk wiatrowych. W lecie wieje codziennie, w zimie wiało przez 6 na 8 dni:
Latawce miałem ze sobą a deski wypożyczałem na miejscu. Pierwszego dnia twin-tip, potem już tylko łejwówki (deski do jazdy na fali).
Na Hawajach na kajcie można pływać od 11. Większość ludzi pływa na plaży Kite Beach. W tle widać malowniczą dolinę Iao.
Dolinę Iao można również zwiedzać na piechotę. Dobry pomysł na wycieczkę, kiedy wyjątkowo nie wieje.
Hawajskie wody pełne są różnych zwierzaków. To tu każdej zimy przypływa duża część populacji wielorybów, żeby „uprawiać miłość”. Pływając na kajcie co chwila mija się duże, zielone żółwie.
Podobno ataki rekinów zdarzają się tu najczęściej na świecie. Ten mały młot chyba już nikogo nie zje ;)
W następnym odcinku wstaniemy rano i pojedziemy na wulkan :)Oczywiście ja też oprócz pływania trochę podróżowałem. Jedną z fajniejszych wycieczek na Maui jest wyprawa do krateru Haleakala, gdzie ogląda się wschód słońca. Punkt obserwacyjny położony jest na wysokości ponad 3000m n.p.m., więc żeby zdążyć na wschód słońca trzeba wyjechać o 3 rano.
Do wyprawy trzeba też się dobrze przygotować – zanim wzejdzie słońce temperatura jest bliska 0 i do tego mocno wieje. Następuje też rodzaj selekcji naturalnej – turyści w japonkach dosyć szybko wracają do samochodów:
Słońce wychodzące powoli znad pokrytego chmurami krateru to faktycznie majestatyczny widok. Nie bez powodu zwą to miejsce „House of the Sun”
Turyści z aureolą ;)
Po wschodzie od razu robi się cieplej. Można też podziwiać skalistą okolicę i bardzo specyficzny ekosystem.
Widać też prawie całą północną stronę wyspy, moją plażę kajtową, dolinę Iao i inne:
Obserwatorium astronomiczne na szczycie:
Doga powrotna też dostarcza wielu doznań estetycznych. Jazda ku chmurom:
CDNKolejną fajną wycieczką na Maui to „Road to Hana”. Przez wielu określana najpiękniejszą drogą świata, choć jest w tym trochę amerykańskiej megalomani.
Wąska droga wije się wzdłuż wybrzeża przez gęste, soczyście zielone lasy. Wycieczka zajmuje właściwie cały dzień, bo po drodze jest wiele ciekawych miejsc, gdzie można się zatrzymać.
Mi szczególnie do gustu przypadły wodospady, które trochę przypominały mi te jamajskie.
Do niektórych trzeba trochę podejść, ale zawsze warto. Pod każdym można się wykąpać lub pozwiedzać wydrążone jaskinie.
Oprócz jaskiń po drodze są oczywiście malownicze plaże. Bardzo podobało mi się w Wai'anapanapa State Park:
Za tą skałą znajdowało się wejście do jaskini, przez którą można było się przedostać bezpośrednio do tej czarnej plaży:
W samej miejscowośc Hana najładniejsza jest czerwona plaża, którą dosyć trudno znaleźć. Co ciekawe miejscowi nie są zbyt skorzy do pomocy – może dlatego, że jest to plaża nudystów ;)
Na koniec wycieczki zostawiłem sobie największy wodospad – Waimoku Falls.
Mimo zakazu nie odmówiłem sobie kolejnej kąpieli ;)
A po powrocie do głównej drogi, tuż przed zmrokiem, szybka kąpiel w „7 poświęconych basenach” w Ohe’o (aka Seven Sacred Pools):
CDNPodczas mojego pobyti miałem szczęście być świadkiem pierwszych w historii zawodów Big Wave cyklu World Surf League w Pe'ahi, czyli na słynnych „Jaws”. Jest to miejsce, o którym słyszał chyba każdy amator surfingu, ale tylko nieliczni mają wystarczające umiejętności i odwagę, żeby zmierzyć się z tymi ogromnymi falami.
Kiedy klika dni przed zawodami WSL ogłosiło stan gotowości na niedzielę 6.12 od razu zacząłem pytać o drogę na Jawsy. Niestety na oficjalnej stronie wydarzenia organizatorzy poinformowali, że nie będzie można oglądać zawodów na żywo z klifu ze względów bezpieczeństwa i zachęcali kibiców do oglądania relacji online. Oczywiście nie było takiej opcji żebym jednak nie spróbował.
Zawody zaczynały się o 7:30 rano. Pobudka o 6 i jazda na spot. Do Jaws nie ma żadnych drogowskazów, ale wystarczy śledzić miejscowych, którzy przedzierali się do klifu bocznymi drogami przez krzaki. Droga od samochodu do klifu zajęła jakieś 30 minut.
Niektórzy nie musieli iść na piechotę – właściciele terenowych pick-upów jechali na przełaj:
Już z daleko było słychać helikopter, zanim jeszcze zobaczyłem wodę i fale. Ten dźwięk dodatkowo nakręcał adrenalinę – zaraz się zacznie!
Wreszcie dotarłem do najlepszej dostępnej miejscówki do oglądania zawodów tego dnia. Przede mną było już trochę widzów. Leżaczki, napoje – ogólnie atmosfera pikniku. W oddali pierwszy widok na olbrzymie fale.
Ominąłem mały tłum widzów, przeszedłem przez barierki bezpieczeństwa i po chwili znalazłem się na samym skraju klifu, trzymając się drzewa. Teraz już mi nikt nie zasłaniał – miejsce w pierwszym rzędzie :)
No i mieli trochę racji miejscowi, którzy również radzili mi oglądanie relacji online. Z klifu widać bardzo dobrze gdzie zaczynają tworzyć się fale, gdzie czekają skutery zabezpieczające i łodzie, gdzie podpływają zawodnicy żeby załapać się na najlepsze fale. Wszystko jest jednak dosyć daleko, więc zawodnicy na fali są mali jak mróweczki. Następnym razem warto się zaopatrzyć w jakiś dobry sprzęt z optycznym powiększeniem, bo 4-ro krotny zoomik w mojej małpce nie dawał rady.
Przez większość czasu zawodnicy ustawiają się na pozycjach „paddlując” i czekając na odpowiednią falę. Przeważnie 1 lekko odstaje od grupy i wtedy wiadomo, że to on będzie próbował następny. Średnie fale są zazwyczaj ignorowane, choć mi i tak wydawały się olbrzymie.
No i co jakiś czas przychodzi olbrzym. Jeżeli komuś uda się złapać falę publiczność za moimi plecami szaleje. Każda rozwałka jest przyjmowana z równie gorącymi emocjami – wszyscy próbują wypatrzyć nieszczęśnika w pianie. Fajnie widać jak skutery asekuracji przemierzają pobojowisko szukając rozbitka, jak w końcu jeden go podejmuje a reszta szybko wraca, żeby przypadkiem nie zostać zgarniętym przez kolejną falę.
Im później tym fale robiły się rzadsze i mniejsze. Po 2 godzinach wszystko mi ścierpło od niewygodnej pozycji, więc pojechałem oglądać inne miejscówki.
Oficjalne wideo z zawodów można obejrzeć tutaj: http://www.worldsurfleague.com/posts/16 ... fing-video
CDNInnym miejscem wartym odwiedzenia w poszukiwaniu fal jest Ho’okipa Beach. Bardzo fajna, trawiasta plaża, która schodzi do kamienistego brzegu.
Wiele osób przyjeżdża tam dla relaksu – siedzisz na trawce, oglądasz wielkie fale, słyszysz huk z jakim się rozbijają o brzeg. Mógłbym tam spędzić cały dzień po prostu obserwując fale rozbijające się o skalisty brzeg.
Można też zejść nieco niżej i dać się zmoczyć:
CDNOstatnią miejscówką z falami, którą odwiedziłem, była zatoka Honolua, gdzie kilka dni wcześniej odbywały się zawody kobiet. Zatoka leży po drugiej stronie wyspy – fala wchodzi tu trochę mniejsza, ale za to bardziej dostępna i chyba przyjemniejsza dla zwykłych surferów.
Mi się bardzo podobało, bo fala jest dużo bliżej brzegu i wszystko bardzo dobrze widać.
Surferzy czekający na następną falę.
I jest – długo nie trzeba czekać:
Niektórzy naprawdę wymiatali:
Marzeniem każdego surfera jest złapanie tzw. tuby (ang. barrel więc tłumacznie nie 1-do-1). Jest to moment, kiedy surfer znajduje się na fali, która załamuje się nad nim i tworzy taki tunel.
W tym miejscu chłopaki łapali tubę za tubą. Aż przyjemnie popatrzeć.
Bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie body-boarderzy, których na spocie była co najmniej połowa. Rozwijali duże prędkości a tuby łapali jeszcze częściej niż klasyczni surferzy.
Zachęcony tym widokiem sam spróbowałem na pobliskiej plaży, ale fala załamująca się na plaży (tzw. beach-break) strasznie mnie sponiewierała. Potem się okazało, że wybrałem złe miejsce do nauki.
CDNNa koniec jeszcze krótko o bardziej luksusowej części wyspy. Na zachodnim wybrzeżu ciągnie się pas ekskluzywnych hoteli z dostępem do najładniejszych plaż. Spacerują sobie po nich bogaci Amerykanie ;)
Na szczęście da się w kilku miejscach wejść, a nawet wbić na hotelowe jacuzzi ;)
Można tam obserwować zachody słońca nad sąsiednią wyspą Lenai:
Znany z filmów taniec Hula w wykonaniu młodych Hawajek ubranych tylko w spódniczki z trawy i wieńce z kwiatów można chyba tylko oglądać podczas drogich kolacji w hotelach.
Mi pozostało podziwiać w akcji trochę starszą panią, ale za to za darmo :P
Znany głównie na Hawajach przysmak Shaved Ice - pani ugniata rękami kulę z drobno kruszonego lodu i polewa różnymi syropami.
Mój nazywał się „Yellow Snow” i tak smakował ;)
To by było na tyle. Ogólnie Hawaje bardzo mi się spodobały, choć jak dla mnie trochę brak kulturowej egzotyki. Nie zmienia to faktu, że chętnie odwiedzę inne wyspy.
Aloha!